czwartek, 21 marca 2013

[One - shot] Powrót

Mam dla was niespodziankę ;3 One - shot z BangLo. Lemon Ace to dla ciebie <3 Obiecywałam, prawda? Doczekałaś się w końcu ;3 Mam dzieję, że się spodoba ;3





PARING: BangLo
GATUNEK: fluff
OSTRZEŻENIA:  brak


Dwa lata. Dokładnie dwadzieścia cztery miesiące. Sto cztery tygodnie  albo siedemset trzydzieści dni. Dokładnie tyle czasu musiałem czekać. Pełne dwa lata, aby ponownie móc go zobaczyć. Tęskniłem. Tak bardzo z każdym kolejnym dniem, wyobrażając sobie, że zaraz wejdzie do pokoju i obejmie mnie swoimi silnymi ramionami. Nie robił jednak tego, bo był daleko. Bałem się. A co jeśli po tak długim czasie przestanie mnie kochać? Obawa za obawą, poganiana tęsknotą i nadzieją, że to się jednak nie zmieni. A miałem się czego bać. Przecież Bang Yong Guk, to przystojny mężczyzna. Wysoki, umięśniony ze świetnym charakterem. Ideał po prostu. Nie było dziewczyny, która nie chciałaby go mieć. Żadna nie pogardziłaby takim ciałem. Z resztą mężczyźni także. Trzeba by być idiotą, aby odmówić takiemu facetowi. Wiedziałem coś o tym, bo sam wpadłem. Pięć lat temu. W jednej chwili, tak nagle... Pamiętam, jak mnie pocałował. Zaskoczył mnie. Obaj byliśmy facetami, a on mnie po prostu pocałował. Chciałem krzyczeć, uderzyć go, z wyzywać, ale chwilę później spojrzałem w jego czarne jak noc oczy i odleciałem. Utonąłem w całej tej charyzmie, pochłonęła mnie czarna dziura i zostały tylko jego wargi. Miękkie, kuszące, zakazane. Uwielbiałem słodycze, mogłem je pochłaniać kilogramami, a usta Banga były niczym tabliczka najdroższej i najlepszej czekolady. Rozpływałem się, zatracałem, odkładając na bok myśli, że to złe, niemoralne. Że nie powinniśmy, ale nie potrafiłem mu odmówić. Ani tych pocałunków ani późniejszych pieszczot. Jego dłonie. Silne i duże, powoli sunące po moim ciele, pieszczące niemal każdy jego skrawek. Zwinny język z łatwością odnajdujący każdy mój wrażliwy punkt, umięśnione ciało pochylające się nade mną, wchodzące głęboko do mojego wnętrza, krople potu, wszechogarniająca duchota i jego głos. Zachrypnięty, pociągający, tak cholernie seksowny, kiedy wypowiadał słowa, od których niemal płonąłem. Uwielbiałem, jak sapał mi do ucha. Kiedy poruszał się we mnie szybko i mocno, aby po chwili zmienić tempo na wolniejsze i bardziej zmysłowe. Jego gorący oddech na mojej szyi, zęby drażniące wrażliwą skórę. Bang był bogiem seksu. Można by po prostu rzec, że to chodzący seks. I tylko mój.
Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy do mojej głowy napłynęły obrazy z dnia, w którym powiedział, że mnie kocha. To było... niezwykłe. Może i jestem facetem, ale nie umiałem zapomnieć tej chwili. Jego ochrypłego głosu, oczu pełnych uczucia i każdego delikatnego ruchu. A później tylko trzy słowa: „Kocham cię, Junhong”. Sposób w jaki wypowiedział moje imię. Delikatnie, czule, zupełnie jakby było święte. Zawsze mnie tak traktował. Jakbym był dla niego najcenniejszą rzeczą na świecie. Trzymał mocno, ochraniał, nawet od męczących mnie nocą koszmarów. Rozśmieszał, kiedy byłem smutny, tulił w momentach, w których się łamałem i płakałem jak małe dziecko. Starał się zrozumieć i naprawdę świetnie mu to wychodziło. Martwił się o mnie i zawsze był obok. Do czasu, aż przyszedł ten przeklęty list. Pamiętam jak płakałem, czytając go. Wezwanie do wojska. Dwa lata rozłąki. Dwadzieścia cztery miesiące bez jego dotyku i ostrego, uwodzącego zapachu. Sto cztery tygodnie budzenia się samotnie w łóżku, zamartwiania się, tęsknoty, płaczu. Pocieszał mnie. Wiedziałem, że nie chciał iść do wojska. Nie teraz, ale co mogliśmy poradzić? Nic. To był ostatni termin, w którym mógł do niego pójść. Kochaliśmy się długo i namiętnie dzień przed jego wyjazdem. Pamiętam, jak jego ręce wręcz nie mogły oderwać się od mojego ciała, zupełnie tak, jakby uczyły się go na pamięć. A przecież już je znał. Każdy skrawek, krawędź, zagłębienie. Tak samo jak ja jego. Spałem, kiedy wyszedł. Zostawił mi list. Napisał w nim, że nie chciał mnie budzić, bo byłem zmęczony. Ogarnęła mnie wtedy złość. To była ostatnia szansa, aby go przytulić i pocałować. Ostatnia, aby usłyszeć, że mnie kocha. A on tak po prostu wyszedł, zostawiając marny list, bo nie chciał mnie budzić? Chociaż... może nie miał siły, aby to zrobić? Żeby się pożegnać, a później znowu patrzeć, jak płaczę? Pisaliśmy do siebie. List za listem, ale nie było ich wiele. Jeden na miesiąc, więcej nie mogliśmy. To za mało. Marna namiastka jego, która jeszcze bardziej pogłębiała tęsknotę. Jednak jakoś to przetrwałem. Całe dwa lata. Przetrwałem i właśnie dzisiaj w końcu miał wyjść. Więc czekałem. Jeszcze kilka minut. Kilkanaście sekund i wejdzie do mieszkania, stanie przede mną, a ja go nie poznam. Tylko kilka minut...
Usłyszałem dźwięk przekręcanego zamka. Wyprostowałem się, siedząc na czarnej, skórzanej kanapie i spojrzałem w tamtą stronę, czując jak nagle serce zaczyna mi bić szaleńczym rytmem. Denerwowałem się. Przygryzłem dolną wargę, przełykając głośno ślinę. A co jeśli nie będę mu się już podobać? Urosłem przez ten czas. Przez całe dwa lata zdążyłem się zmienić. On z resztą też, ale ja nie byłem już taki, jak w dniu, kiedy wyjeżdżał. Dorosłem. Żołądek mi się ścisnął, jak tylko to sobie uświadomiłem. Co jeśli nie będzie mnie takiego chciał?
Ktoś nacisnął na klamkę. Jedno uderzenie mojego serca. Drzwi lekko się uchyliły, co spowodowało, że moje serce zabiło po raz drugi. Smuga światła dochodząca z podwórka coraz bardziej się rozszerzała. Oślepienie od mocno grzejącego słońca. W pomieszczeniu było ciemno. Kroki. Pewne, długie i mocne. Cień zakrywający rażące mnie światło. Wysoka sylwetka, umięśnione ramiona, przystojna twarz. Uśmiech na pół twarzy, a ja nadal siedziałem nieruchomy, jakbym był w jakimś transie. Usłyszałem dźwięk spadającej na podłogę torby, a później jego głos. Zachrypnięty, seksowny, stęskniony.
- Zelo?
W jednej chwili zerwałem się z kanapy, niemal zabijając o własne nogi, kiedy biegłem w jego stronę ze łzami w oczach. Widziałem, jak rozpościera ramiona, czekając, aż w nie wpadnę. Zderzenie. Mocne i głośne, nieco bolesne, ale to nie było ważne. Jego ramiona. Ciepłe, umięśnione, bezpieczne. Właśnie tak. Nagle poczułem, jak wszelkie obawy uciekają, a wraca błogi spokój, bezpieczeństwo, które potrafił mi dać tylko on. Wtuliłem twarz w jego szyję. Moje nozdrza owiał znajomy, ostry, korzenny zapach. Kilka łez spłynęło mi po policzkach. Był tutaj. Obok mnie. Bang Yong Guk wrócił.
- Urosłeś – usłyszałem jego szept tuż nad moim uchem. Czułem, jak wtula twarz w moje włosy.
- Ty też – odpowiedziałem przejętym od emocji głosem.
- Tęskniłem.
- Ja też.
- Kocham cię, Junhong.
Radość. Wszechogarniająca mnie ze wszystkich stron radość. Odsunąłem się od niego i spojrzałem mu w oczy. Ponownie zatonąłem. Starł mi z policzków łzy. Czule i delikatnie, tak jak zawsze.
- Kocham cię – powtórzył, a ja jedyne co mogłem w tej chwili zrobić, to wpić się w jego wargi i ponownie rozpaść się na kawałki, bo mój narkotyk wrócił. Bang Yong Guk wrócił. 

niedziela, 17 marca 2013

("Heart") Rozdział 30


Napisałam coś ;3 Krótkie, ale tutaj czasu nie mam napisane. Nie sprawdzałam błędów, ani nie czytałam, więc wybaczcie mi to. Kocham <3


Rozdział 30

- Hyung, proszę cię – zaczął Taemin, widząc jak Onew zabija wzrokiem Minho. Dokładnie dwadzieścia minut temu przyszedł odwiedzić brata i zastał go całującego się z Minho. Wkurzył się i rzucił na bruneta, czego wynikiem jest ogromna śliwka i rozcięta warga zdobiąca drugie oko Choi. Cóż, teraz wyglądał jak panda. Oba oka podbite. Dość długo będzie musiał dochodzić do siebie, ale nie to zdenerwowało Jinkiego. Najbardziej wkurzył go fakt, że Taemin go powstrzymał. Tak po prostu kazał mu przestać, próbując wstać, aby uratować tę przerośniętą żabę. A później oznajmił, że on i Choi są razem. Tak po prostu.
- Hyung... – ponownie odezwał się najmłodszy z towarzystwa. Nie lubił, kiedy jego brat się złościł. Głównie dlatego, że był wtedy dość przerażający, bo w końcu Lee Jinki to ostoja opanowania i spokoju. Do czasu.
- Idę się przewietrzyć – oznajmił starszy Lee, wstając z krzesła i wyszedł. Taemin westchnął głośno, spuszczając zrezygnowany wzrok.
- Przejdzie mu. Martwi się o ciebie, to dlatego – powiedział Minho, próbując go jakoś pocieszyć.
- Wiem, ale nie musiał cię bić. Nie powinien. Nic nie daje mu prawa do wparowania tutaj, uderzenia cię, a później po prostu zabijania wzrokiem. Ja nie jestem dzieckiem.
- Ja to wiem, Minnie, ale dla niego jesteś wciąż młodszym bratem, którego chce chronić. Sam na jego miejscu też byłbym zły.
- Wyglądasz jak panda.
- Lepiej jak panda, niż jak żaba.
- Ja tam wolę cię jako żabę.
Minho zaśmiał się i poczochrał go po włosach. Na usta Taemina także mimowolnie wstąpił lekki uśmieszek. Nie umiał się nie roześmiać na to stwierdzenie. Po prostu nie potrafił. Ziewnął głośno, czując się naprawdę zmęczony. Ta cała rozmowa z Minho, pocałunek, później akcja z Onew i bolące żebra go wykończyły.
- Prześpij się. Musisz odpocząć – powiedział Minho, widząc jego zmęczenie. Pogłaskał go delikatnie po policzku, uśmiechając się. Młodszy patrzył na niego przez chwilę, ale w końcu pokiwał głową i ułożył się wygodniej na poduszkach. Brunet miał rację. Powinien się nieco przespać i odpocząć. Jutro też był dzień, a Onew w końcu przejdzie. Trzeba po prostu poczekać. Więc wtulił głowę w miękką poduszkę i przymknął oczy. Nie minęło nawet pięć minut, jak zasnął.
Minho wpatrywał się w jego pogrążoną we śnie twarz, wzdychając ciężko. Cieszył się, że chłopak nie był uparty i jednak postanowił się przespać. Pozwalało mu to, opuścić salę bez żadnego wyjaśniania i ruszenia do wind. Chciał porozmawiać z Jinkim. Wiedział, że starszy na pewno będzie na dachu, próbując jakoś opanować nagromadzone w sobie emocje. To było ciche i spokojne miejsce, wokół świeże powietrze. Łatwo można było zebrać tam myśli i w spokoju porozmawiać, bez obawy, że ktoś cię podsłucha. Minho miał tylko nadzieję, że ich rozmowa będzie spokojna. Nie miał ochoty się bić.




Onew stał przy barierce, obserwując jak po ulicach Seulu przejeżdżają samochody i przechadzają się ludzie. Musiał odetchnął. Dać upust złości i nie zrobienia ponownie krzywdy Choi. Nie był zadowolony z faktu, że złamał jego zakaz i poszedł porozmawiać z Taeminem. Bał się. Tak bardzo martwił się o swojego brata. Nie chciał go widzieć w takim stanie, w jakim był jeszcze kilka dni temu. Zbyt duża ilość emocji może być dla niego zabójcza. Z resztą poznali już skutki, tego co się mogło stać, kiedy za bardzo się czym przejmował. Nie chciał, aby Taemin płakał. Był jego młodszym bratem. Małym Taeminniem, którego chciał za wszelką cenę chronić. Taki był jego obowiązek jako starszego brata. Wolał, kiedy młodszy się uśmiechał i tryskał swoją pozytywną energią i niewyczerpalnym entuzjazmem, niż siedział w pokoju niczym zombie, kompletnie bez życia i w depresji. Taki Taemin nie był sobą. A patrzenie na niego w takim stanie bolało i to cholernie mocno.
- Onew... – usłyszał za sobą cichy głos. Odwrócił głowę i od razu zacisnął usta w wąską linijkę, widząc kto do niego przyszedł.
- Mogę z tobą porozmawiać? – spytał Minho. Jinki zacisnął dłonie w pięści. Nie miał ochoty na rozmowy. Szczególnie z nim. Czy Choi nie rozumiał, że wyszedł z tej sali właśnie po to, aby nie rozkwasić mu nosa? Widać nie, skoro z własnej i nieprzymuszonej woli przyszedł na dach, gdzie nikt go nie mógł usłyszeć ani powstrzymać Lee.
- Czyli jednak nie chcesz, ale to nic. Po prostu mnie wysłuchaj – dodał wyższy chłopak, nie słysząc żadnej odpowiedzi od strony starszego.
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać ani tym bardziej słuchać – warknął Jinki, nie patrząc na niego.
- Szkoda, bo powinieneś.
- Nie mów mi Choi , co powinienem, a czego nie, bo akurat ty niewiele masz tutaj do gadania!
- Wiem, że się o niego martwisz... – zaczął Minho, niezrażony tonem Lee.
- Brawo, nie sądziłem, że mógłbyś się tego domyślić.
- Nie mam zamiaru go skrzywdzić. Nie chcę tego zrobić. Zależy mi na nim.
Onew spojrzał na niego z zaskoczeniem. Tego się nie spodziewał.
- Skąd ta nagła zmiana? – spytał. Przecież jeszcze niedawno nawet się nie przejmował Taeminem, a teraz nagle stwierdził, że mu na nim zależy?
- Stwierdziłem, że już dość użalania się nad sobą i płakania nad tym, co straciłem.  Czas po prostu zacząć żyć – wyznał brunet, patrząc na widok rozciągający się przed szpitalem. Zapadła cisza. Czekał tylko na odpowiedź starszego. Na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Nie oczekiwał, że to zaakceptuje. Rozumiał, że Jinki miał teraz powody, aby go nie lubić, a może nawet nienawidzić, ale każdy zasługuje na szansę, prawda?
- Taemin zbyt szybko ci wybaczył. Zbyt łatwo zgodził się być zastępstwem po twojej byłej, a nie powinien. To go tylko zrani, a ja wolałbym tego uniknąć – powiedział Jinki, niebezpiecznie cichym głosem. Minho zerknął na niego kątem oka.
- Kto powiedział, że będzie jej zastępstwem?
 W jednej chwili Choi poczuł, jak dłoń Onew zaciska się na jego koszulce, a druga ręka unosi do góry, jakby chciał go uderzyć. „ A więc nie obejdzie się bez rękoczynów, tak?” – pomyślał, uśmiechając się lekko.
- Słuchaj Choi! Ty nie wiesz, jak on cierpiał! Nie wiesz, jak wyglądał, kiedy upijał się w swoim pokoju, wiedząc, że mu nie wolno, tylko dlatego, bo pomyliłeś go z Taeyeon! Nie wiesz, jak wiele musiał przejść, aby ponownie móc się szczerze uśmiechać! Nic nie wiesz! Nawet go dobrze nie znasz! A wiesz dlaczego? Bo jedyne co zaprząta twoją głowę, to Taeyeon i głupi brak umiejętności pogodzenia się z jej śmiercią! – wysyczał mu w twarz, chcąc go uderzyć. Minho nie bronił się. Nastawił policzek, dając mu przyzwolenie na zadanie ciosu. Nie miał zamiaru się bronić ani tym bardziej uciekać, bo Jinki miał rację. Nie widział cierpiącego Tae. Nie był światkiem jego upijania się. I w końcu miał rację też co do tego, że nie widział nic poza chorym udawaniem, że Taeyon żyje. Jednak w końcu otworzył oczy i zrozumiał, że kiedy on stał w miejscu, wciąż marząc o zmarłej narzeczonej obok niego pojawił się ktoś, kto stał się dla niego tak samo ważny jak ona. I właśnie dzięki tej świadomości nie miał zamiaru odpuścić.
Jinki patrzył na niego z zaskoczeniem i lekkim niedowierzaniem. Zmieszał się, nie wiedząc co zrobić, kiedy zauważył, że Minho zastawia swój policzek, pozwalając mu się uderzyć. Powoli puścił jego koszulkę, robiąc krok do tyłu i opuścił zaciśniętą w pięść dłoń.
- Taemin dał mi szansę. Wiele mnie nauczył i dużo pomógł. Zależy mi na nim i nie chcę go skrzywdzić. Mogę sprawić, że będzie szczęśliwy. Naprawdę mogę to zrobić, ale najpierw musisz mi na to pozwolić – powiedział cicho Choi. Jinki odwrócił się, przejeżdżając ręką po swoich krótkich włosach. Czuł dylemat. Kompletnie nie wiedział, co miałby powiedzieć lub zrobić. Coś w głosie Choi sprawiało, że mu wierzył, ale uprzedzenia i chęć bronienia brata, mówiły mu, że nie powinien się zgadzać, tylko rozwalić mu nos i kazać nigdy więcej nie zbliżać się do Tae. Jednak... Co jeśli Minho naprawdę da Taeminowi szczęście? Czy warto zaryzykować?
- Jeśli go skrzywdzisz Choi, zabiję cię. I to nie są puste słowa – niemal wysyczał, patrząc na niego. Minho pokiwał głową. Rozumiał i to aż nazbyt dobrze. Jinki byłby wstanie spełnić swoją groźbę. Wiedział o tym.
- Nie skrzywdzę go – obiecał mu.
- Oby  - odpowiedział Lee i ruszył w stronę wejścia do szpitala, zostawiając bruneta samego.



Kibum leżał na łóżku w sypialni Jonghyuna zupełnie nagi i ze stojącą erekcją. Starszy wszedł właśnie do pomieszczenia, wracając z miasta i patrzył na niego zdziwionym wzrokiem. Tego się nie spodziewał. Wyszedł z domu sam, chciał zrobić jakieś zakupy, nieco się przejść, a kiedy wraca zastaje w swojej sypialni właśnie taki widok.
- Key... – powiedział dość ochrypniętym głosem, kiedy młodszy chłopak rzucił mu pożądliwe spojrzenie, wstając z łóżka i ruszył w jego stronę, zmysłowo kręcąc biodrami. Jonghyun poczuł, jak do jego członka napływa dość spora ilość krwi, a całe ciało oblewa fala gorąca. Przełknął głośno ślinę, zwilżając spierzchnięte wargi i w tym momencie poczuł, jak smukła dłoń jego chłopaka przejeżdża po jego kroczu.
- Czekałem na ciebie. Cieszę się, że już wróciłeś – wymruczał mu do ucha Kibum, ocierając się o niego i ścisnął mocniej jego krocze. Starszy Kim jęknął głośno, automatycznie obejmując go ramionami i podrzucił do góry tak, że szatyn oplótł go nogami w pasie, a ramionami w szyi.
- Nie mam pojęcia, jak tutaj wszedłeś, ale cholernie się z tego powodu cieszę – wydyszał, wpijając się w wargi swojego kochanka. Kibum zaśmiał się w duchu, wplatając palce swoich rąk we włosy swojego dinozaura i pociągnął za nie lekko. Jonghyun niemal podbiegł do łóżka, a później opadł wraz z młodszym na materac i zaczął penetrować jego usta swoim językiem. Jednocześnie też próbował, pozbyć się swojego ubrania, które powoli zaczęło mu zawadzać. Kiedy dwa pierwsze guziki jego koszulki zostały w końcu rozpięte, warknął cicho i pociągnął za resztę, wyrywając je. Po co będzie się bawić rozpinaniem ich? Tracił tylko czas, a Key czekał tutaj na niego, tak bardzo chętny  i napalony.
- Pospiesz się – wydyszał Key, odrywając się od jego ust i przejechał ręką po odsłoniętym torsie kochanka, jednocześnie ocierając się o niego biodrami i pożerając go wzrokiem. Czekał na niego już tyle czasu, że co jak co, ale więcej nie wytrzyma. Jonghyun ponownie wydał z siebie coś w rodzaju warknięcia i szybko rozpiął pasek spodni, a później rozporek, pozbywając się ich. Nawet bokserki poleciały na podłogę z prędkością światła. Kibum uśmiechnął się z zadowoleniem, widząc, że członek starszego jest już twardy i gotowy do działania. Sam wcześniej jako tako się rozciągnął, więc teraz nie musieli tracić na to czasu.
- Weź mnie Jjong. Teraz – rozkazał, wyciągając w jego stronę ramionami i rozkładając szeroko nogi, uśmiechnął się kokieteryjnie. Starszy Kim jęknął na te słowa i dopadł do niego, całując namiętnie. Objął dłonią sterczącego penisa chłopaka i ścisnął mocno, ustawiając się między jego nogami. Tak jak kazał mu Key, nie ociągał się i od razu wszedł w niego jednym, płynnym ruchem, sprawiając, że młodszy wygiął się w łuk, jęcząc mu w usta. Jjong zaczął się poruszać w nim mocno i szybko, nie tracąc czasu na rozpędzanie się. Tego pragnął. Wiedział też, że właśnie tego chciał Key. Szybkiego i  ostrego seksu bez zahamowań. Więc mu to dał. Wbijał się w niego mocno, niemal brutalnie, trafiając w prostatę, a Key jęczał i wrzeszczał, unosząc wyżej biodra, aby wziąć go w siebie jeszcze głębiej. Było mu dobrze. Tak cholernie dobrze i przyjemnie, że zapomniał o tym iż pewnie po wszystkim dość ciężko będzie mu dojść do domu, i że miał odwiedzić Taemina. Teraz były ważniejsze rzeczy, na przykład mokry od potu i twardy jak skała Jjong. Wbił w jego plecy paznokcie, odchylając głowę do tyłu, a starszy zaczął całować jego szyję, wciąż nie zmieniając tempa.
- Kocham cię – wydyszał Jjong, kiedy dotarł ustami do jego ucha i przygryzł jego płatek.
- Ja ciebie też, Jjong. Tak cholernie! – wydarł się młodszy, czując, że jest już blisko. Zacisnął się kilka razy na członku swojego kochanka, wyginając się bardziej w łuk. Pięści zacisnął na zmiętej pościeli, kiedy znajome skurcze pojawiły się w dole jego brzucha i nie minęła nawet chwila, jak wystrzelił, ogarnięty słodkim orgazmem. Jonghyun uśmiechnął się z zadowoleniem i wbił się w niego jeszcze dwa razy, zanim  i on dołączył do nieba, jęcząc cicho imię swojego kochanka. 


piątek, 8 marca 2013

Info

Chciał ogłosić, że do maja rozdziały będą pojawiać się jeszcze rzadziej, co spowodowane jest moim wyjazdem. Dziś po południu jadę na dwa miesiące do kuzynki, uczyć się do matury i mój dostęp do komputera będzie bardzo ograniczony. Na internet to jedynie przez tel i to nie zawsze, a więc nie będę miała jak pisać. Planuję wrócić na święta do domu i może coś na bazgram wtedy, bo dzisiaj starałam się to zrobić, ale bez weny ciężko mi szło i jedynie dwie strony napisałam. Ech, tak to już jest. Jak już mówiłam, postaram się coś napisać na Wielkanoc. ;3
Jeśli ktoś chciałby się ze mną skontaktować, szczególnie osoby, którym betuję, to na mail, twitter, blog i ewentualnie fb jeśli ktoś moje posiada - będę dostępna. Na gg mnie nie będzie. No to ja uciekam ;3 
Czekajcie cierpliwie, 
Sherleen ;3