PARING: BangLo
GATUNEK: fluff
OSTRZEŻENIA: brak
Dwa lata. Dokładnie
dwadzieścia cztery miesiące. Sto cztery tygodnie albo siedemset trzydzieści dni. Dokładnie
tyle czasu musiałem czekać. Pełne dwa lata, aby ponownie móc go zobaczyć.
Tęskniłem. Tak bardzo z każdym kolejnym dniem, wyobrażając sobie, że zaraz
wejdzie do pokoju i obejmie mnie swoimi silnymi ramionami. Nie robił jednak
tego, bo był daleko. Bałem się. A co jeśli po tak długim czasie przestanie mnie
kochać? Obawa za obawą, poganiana tęsknotą i nadzieją, że to się jednak nie
zmieni. A miałem się czego bać. Przecież Bang Yong Guk, to przystojny
mężczyzna. Wysoki, umięśniony ze świetnym charakterem. Ideał po prostu. Nie
było dziewczyny, która nie chciałaby go mieć. Żadna nie pogardziłaby takim
ciałem. Z resztą mężczyźni także. Trzeba by być idiotą, aby odmówić takiemu
facetowi. Wiedziałem coś o tym, bo sam wpadłem. Pięć lat temu. W jednej chwili,
tak nagle... Pamiętam, jak mnie pocałował. Zaskoczył mnie. Obaj byliśmy
facetami, a on mnie po prostu pocałował. Chciałem krzyczeć, uderzyć go, z
wyzywać, ale chwilę później spojrzałem w jego czarne jak noc oczy i odleciałem.
Utonąłem w całej tej charyzmie, pochłonęła mnie czarna dziura i zostały tylko
jego wargi. Miękkie, kuszące, zakazane. Uwielbiałem słodycze, mogłem je
pochłaniać kilogramami, a usta Banga były niczym tabliczka najdroższej i
najlepszej czekolady. Rozpływałem się, zatracałem, odkładając na bok myśli, że
to złe, niemoralne. Że nie powinniśmy, ale nie potrafiłem mu odmówić. Ani tych
pocałunków ani późniejszych pieszczot. Jego dłonie. Silne i duże, powoli sunące
po moim ciele, pieszczące niemal każdy jego skrawek. Zwinny język z łatwością
odnajdujący każdy mój wrażliwy punkt, umięśnione ciało pochylające się nade
mną, wchodzące głęboko do mojego wnętrza, krople potu, wszechogarniająca
duchota i jego głos. Zachrypnięty, pociągający, tak cholernie seksowny, kiedy
wypowiadał słowa, od których niemal płonąłem. Uwielbiałem, jak sapał mi do
ucha. Kiedy poruszał się we mnie szybko i mocno, aby po chwili zmienić tempo na
wolniejsze i bardziej zmysłowe. Jego gorący oddech na mojej szyi, zęby
drażniące wrażliwą skórę. Bang był bogiem seksu. Można by po prostu rzec, że to
chodzący seks. I tylko mój.
Uśmiechnąłem się pod
nosem, kiedy do mojej głowy napłynęły obrazy z dnia, w którym powiedział, że
mnie kocha. To było... niezwykłe. Może i jestem facetem, ale nie umiałem
zapomnieć tej chwili. Jego ochrypłego głosu, oczu pełnych uczucia i każdego
delikatnego ruchu. A później tylko trzy słowa: „Kocham cię, Junhong”. Sposób w
jaki wypowiedział moje imię. Delikatnie, czule, zupełnie jakby było święte.
Zawsze mnie tak traktował. Jakbym był dla niego najcenniejszą rzeczą na
świecie. Trzymał mocno, ochraniał, nawet od męczących mnie nocą koszmarów. Rozśmieszał,
kiedy byłem smutny, tulił w momentach, w których się łamałem i płakałem jak
małe dziecko. Starał się zrozumieć i naprawdę świetnie mu to wychodziło.
Martwił się o mnie i zawsze był obok. Do czasu, aż przyszedł ten przeklęty
list. Pamiętam jak płakałem, czytając go. Wezwanie do wojska. Dwa lata rozłąki.
Dwadzieścia cztery miesiące bez jego dotyku i ostrego, uwodzącego zapachu. Sto
cztery tygodnie budzenia się samotnie w łóżku, zamartwiania się, tęsknoty,
płaczu. Pocieszał mnie. Wiedziałem, że nie chciał iść do wojska. Nie teraz, ale
co mogliśmy poradzić? Nic. To był ostatni termin, w którym mógł do niego pójść.
Kochaliśmy się długo i namiętnie dzień przed jego wyjazdem. Pamiętam, jak jego
ręce wręcz nie mogły oderwać się od mojego ciała, zupełnie tak, jakby uczyły
się go na pamięć. A przecież już je znał. Każdy skrawek, krawędź, zagłębienie.
Tak samo jak ja jego. Spałem, kiedy wyszedł. Zostawił mi list. Napisał w nim,
że nie chciał mnie budzić, bo byłem zmęczony. Ogarnęła mnie wtedy złość. To
była ostatnia szansa, aby go przytulić i pocałować. Ostatnia, aby usłyszeć, że
mnie kocha. A on tak po prostu wyszedł, zostawiając marny list, bo nie chciał
mnie budzić? Chociaż... może nie miał siły, aby to zrobić? Żeby się pożegnać, a
później znowu patrzeć, jak płaczę? Pisaliśmy do siebie. List za listem, ale nie
było ich wiele. Jeden na miesiąc, więcej nie mogliśmy. To za mało. Marna namiastka
jego, która jeszcze bardziej pogłębiała tęsknotę. Jednak jakoś to przetrwałem.
Całe dwa lata. Przetrwałem i właśnie dzisiaj w końcu miał wyjść. Więc czekałem.
Jeszcze kilka minut. Kilkanaście sekund i wejdzie do mieszkania, stanie przede
mną, a ja go nie poznam. Tylko kilka minut...
Usłyszałem dźwięk
przekręcanego zamka. Wyprostowałem się, siedząc na czarnej, skórzanej kanapie i
spojrzałem w tamtą stronę, czując jak nagle serce zaczyna mi bić szaleńczym
rytmem. Denerwowałem się. Przygryzłem dolną wargę, przełykając głośno ślinę. A
co jeśli nie będę mu się już podobać? Urosłem przez ten czas. Przez całe dwa
lata zdążyłem się zmienić. On z resztą też, ale ja nie byłem już taki, jak w
dniu, kiedy wyjeżdżał. Dorosłem. Żołądek mi się ścisnął, jak tylko to sobie
uświadomiłem. Co jeśli nie będzie mnie takiego chciał?
Ktoś nacisnął na
klamkę. Jedno uderzenie mojego serca. Drzwi lekko się uchyliły, co spowodowało,
że moje serce zabiło po raz drugi. Smuga światła dochodząca z podwórka coraz
bardziej się rozszerzała. Oślepienie od mocno grzejącego słońca. W
pomieszczeniu było ciemno. Kroki. Pewne, długie i mocne. Cień zakrywający
rażące mnie światło. Wysoka sylwetka, umięśnione ramiona, przystojna twarz.
Uśmiech na pół twarzy, a ja nadal siedziałem nieruchomy, jakbym był w jakimś
transie. Usłyszałem dźwięk spadającej na podłogę torby, a później jego głos.
Zachrypnięty, seksowny, stęskniony.
- Zelo?
W jednej chwili
zerwałem się z kanapy, niemal zabijając o własne nogi, kiedy biegłem w jego
stronę ze łzami w oczach. Widziałem, jak rozpościera ramiona, czekając, aż w
nie wpadnę. Zderzenie. Mocne i głośne, nieco bolesne, ale to nie było ważne. Jego
ramiona. Ciepłe, umięśnione, bezpieczne. Właśnie tak. Nagle poczułem, jak
wszelkie obawy uciekają, a wraca błogi spokój, bezpieczeństwo, które potrafił
mi dać tylko on. Wtuliłem twarz w jego szyję. Moje nozdrza owiał znajomy,
ostry, korzenny zapach. Kilka łez spłynęło mi po policzkach. Był tutaj. Obok
mnie. Bang Yong Guk wrócił.
- Urosłeś –
usłyszałem jego szept tuż nad moim uchem. Czułem, jak wtula twarz w moje włosy.
- Ty też –
odpowiedziałem przejętym od emocji głosem.
- Tęskniłem.
- Ja też.
- Kocham cię, Junhong.
Radość.
Wszechogarniająca mnie ze wszystkich stron radość. Odsunąłem się od niego i
spojrzałem mu w oczy. Ponownie zatonąłem. Starł mi z policzków łzy. Czule i
delikatnie, tak jak zawsze.
- Kocham cię –
powtórzył, a ja jedyne co mogłem w tej chwili zrobić, to wpić się w jego wargi
i ponownie rozpaść się na kawałki, bo mój narkotyk wrócił. Bang Yong Guk
wrócił.